Kim były święta Perpetua i Felicyta – zarys historii
Krótka biografia: młoda matka z Kartaginy i jej towarzyszka
Święta Perpetua i święta Felicyta należą do najbardziej znanych męczennic pierwszych wieków chrześcijaństwa. Ich historia rozgrywa się na początku III wieku, w Kartaginie, na terenie dzisiejszej Tunezji. Był to czas, gdy chrześcijaństwo rozwijało się dynamicznie, ale jednocześnie doświadczało okresowych prześladowań ze strony władz rzymskich.
Perpetua była młodą, dobrze urodzoną kobietą, około dwudziestu kilku lat, pochodzącą z zamożnej rodziny. Była świeżo upieczoną matką – miała niemowlę, które jeszcze karmiła piersią. Jej ojciec był poganinem, przywiązanym do rzymskich zwyczajów i lojalnym wobec cesarstwa. Perpetua przyjęła chrzest jako dorosła, co w tamtym czasie oznaczało świadomą, radykalną decyzję: przejście do wspólnoty, którą wielu uważało za zagrożenie dla porządku religijno‑politycznego.
Felicyta (Felicitas) była niewolnicą, także młodą kobietą i również matką – w momencie aresztowania była w zaawansowanej ciąży. W ogromnej różnicy społecznego statusu – pani z bogatego domu i niewolnica – obie były sobie równe w wierze i w przeznaczeniu. Łączył je chrzest, wspólnota kościelna i ostatecznie to samo miejsce męczeństwa.
Tło historyczne: prześladowania chrześcijan za Septymiusza Sewera
Perpetua i Felicyta zostały zamęczone około roku 203, za panowania cesarza Septymiusza Sewera. Nie była to jeszcze epoka najbardziej krwawych prześladowań, jakie później kojarzy się z Dioklecjanem, ale lokalni urzędnicy mieli spore możliwości, by utrudniać życie chrześcijanom. W Prowincjach Afryki Północnej wprowadzono zakazy przyjmowania nowych wyznawców i szczególnie uważnie obserwowano katechumenów.
W Kartaginie aresztowano grupę młodych katechumenów: oprócz Perpetuy i Felicyty także kilku ich towarzyszy, m.in. Saturusa, Saturninusa i Revokata. Oskarżono ich o to, że są chrześcijanami, co w praktyce oznaczało odmowę składania ofiar rzymskim bóstwom i uznania boskości cesarza. Władza widziała w tym nie tylko problem religijny, ale przede wszystkim polityczny: obywatel, który nie ofiarowuje kadzidła geniuszowi cesarza, uchodzi za nielojalnego.
W takim klimacie wyznanie: „Jestem chrześcijanką” było aktem odwagi. Dla młodych matek, zależnych emocjonalnie od dzieci, prześladowanie stawało się dramatem podwójnym: chodziło nie tylko o własne życie, ale i o los powierzonych im małych istnień.
Źródła: „Męczeństwo Perpetuy i Felicyty” – zapis z pierwszej ręki
Jednym z najcenniejszych elementów ich historii jest unikalne źródło: tekst zwany Passio Perpetuae et Felicitatis („Męczeństwo Perpetuy i Felicyty”). Składa się on z kilku części, z których część badacze uważają za autentyczny dziennik samej Perpetuy, pisany w więzieniu, a pozostałe fragmenty – za relację naocznego świadka (prawdopodobnie diakona lub kapłana). To czyni ich historię wyjątkowo żywą i osobistą.
W tekście pojawiają się sny Perpetuy, opis jej wewnętrznych zmagań, rozmów z ojcem, a także duchowe przeżycia Felicyty przed porodem i w oczekiwaniu na śmierć. Świadectwo jest na tyle mocne, że Kościół czytał je później publicznie w liturgii, szczególnie w Afryce Północnej. Ich imiona trafiły do najstarszych modlitw eucharystycznych, co pokazuje ogromną cześć, jaką darzyła je pierwsza wspólnota chrześcijańska.
Macierzyństwo w cieniu prześladowań: dramat serca i sumienia
Perpetua – młoda matka, która nie zdradziła Chrystusa
w opisie męczeństwa Perpetua jawi się przede wszystkim jako matka. W chwili aresztowania miała małego synka, którego jeszcze karmiła. Dziecko było dla niej ogromnym przywiązaniem, ale także źródłem dodatkowego cierpienia. W więzieniu martwiła się, czy syn otrzyma odpowiednią opiekę i pokarm, czy uda się go do niej dopuścić, czy nie umrze z głodu lub tęsknoty.
Źródło wspomina, że początkowo dziecko pozostawało poza celą, a Perpetua cierpiała z powodu lęku i bezradności. Gdy w końcu pozwolono jej mieć synka przy sobie, jej sytuacja fizyczna i psychiczna uległa wyraźnej poprawie. Miała przy piersi własne dziecko, a jednocześnie trwała w przekonaniu, że nie może zaprzeć się Chrystusa. Więź między nią a synem nie stała się pretekstem do wyrzeczenia się wiary, lecz nową przestrzenią zaufania Bogu.
Praktycznie oznaczało to nie tylko miękkie, czułe uczucia, ale bardzo konkretne decyzje. Perpetua mogła wybrać „spokój” – odwołać swoją wiarę, publicznie złożyć ofiarę bogom i wrócić do domu jako matka, żona, córka. Zamiast tego zdecydowała się przygotować syna do życia bez niej, powierzając go wspólnocie i Bogu. Z perspektywy codziennego życia to dramatyczny wybór: zrezygnować z tego, co najdroższe, by pozostać wierną temu, co najprawdziwsze.
Felicyta – ciąża w więzieniu i narodziny przed areną
Jeszcze inny wymiar ma historia Felicyty, która była w zaawansowanej ciąży w momencie uwięzienia. Prawo rzymskie zakazywało wykonywania kary śmierci na kobietach brzemiennych. Gwoli formalności: chodziło mniej o szacunek do matki, a bardziej o to, by nie zabić niewinnego „obywatela” w łonie. W praktyce oznaczało to, że Felicyta – choć skazana – musiała czekać z męczeństwem aż do porodu.
W jej sercu rodziły się więc inne pytania niż u Perpetuy. Wiedziała, że także zostanie matką, ale nie dane jej będzie wychować własnego dziecka. Modliła się z przyjaciółmi o to, by poród nastąpił przed terminem egzekucji, tak aby mogła dzielić męczeństwo razem z innymi. To zdanie zaskakuje współczesnych: kobieta w ciąży modli się o przedwczesny poród nie po to, by uniknąć śmierci, ale by nie zostać sama i do końca pozostać wierną wspólnocie męczenników.
Źródło przekazuje, że jej modlitwa została wysłuchana. Na dwa czy trzy dni przed spektaklem na arenie zaczęła rodzić. Strażnicy drwili z niej, widząc ból porodowy, pytali: „Skoro teraz tak cierpisz, co będzie, gdy rzucą cię na zwierzęta?”. Felicyta odpowiedziała z niezwykłą jasnością wiary: „Teraz cierpię sama, ale tam Ktoś inny będzie cierpiał we mnie”. Słowa te stanowią kwintesencję chrześcijańskiego rozumienia męczeństwa: uczestnictwo w cierpieniach Chrystusa.
Matka wobec presji rodziny: dialog Perpetuy z ojcem
Jednym z najbardziej przejmujących wątków jest relacja Perpetuy z jej ojcem. Był to człowiek przywiązany do tradycyjnej religii rzymskiej, zatroskany o honor rodziny i przyszłość córki. Gdy zrozumiał, że Perpetua poważnie traktuje wiarę w Chrystusa, próbował zrobić wszystko, by skłonić ją do zmiany decyzji.
Odwiedzał ją w więzieniu, błagając, by wyrzekła się wiary „dla dobra dziecka”. Argumentował dokładnie w ten sposób, w jaki często rozumuje także współczesny człowiek: dziecko potrzebuje matki, mąż potrzebuje żony, rodzina nie przetrwa takiego skandalu. Dla ojca wyznanie chrześcijańskie Perpetuy było nie tylko religijną „fanaberią”, ale realną groźbą utraty pozycji, majątku i stabilności społecznej.
Z punktu widzenia wiary ten dialog odsłania jednak coś jeszcze: wierność sumieniu bywa niezrozumiała nawet dla najbliższych. Perpetua kochała swojego ojca, próbowała go pocieszać, ale jasno deklarowała, że nie może nazwać siebie inną, niż jest w istocie. Gdy pytano ją przed urzędnikiem: „Jesteś chrześcijanką?”, odpowiadała twierdząco. Porównywała to do oczywistości: jak nie można nazwać dzbana innym niż jest, tak nie można zaprzeczyć własnej wierze, jeśli ma się być sobą.

Droga na arenę: duchowa walka zamiast ucieczki
Proces i decyzja: zewnętrzny sąd, wewnętrzna pewność
Proces przeciw Perpetuie, Felicycie i ich towarzyszom był typowym rzymskim postępowaniem wobec chrześcijan. Urzędnik Hilarianus oczekiwał jednej rzeczy: złożenia ofiary bogom i geniuszowi cesarza. Nie wymagał szczegółowych wyrzeczeń, długich deklaracji czy ideologicznych manifestów. Chodziło o prosty gest – kilka ziaren kadzidła na ołtarzu. Tyle wystarczało, by urzędowo „wyczyścić sprawę”.
Współcześnie można by to porównać do zachęt, by „dla świętego spokoju” podpisać jakiś dokument, zgodzić się na drobną nieuczciwość, naruszyć własne zasady zawodowe lub moralne – bez większego hałasu i „bez rozdmuchiwania problemu”. Dlatego historia świętej Perpetuy i świętej Felicyty jest tak aktualna: ich męczeństwo nie polegało na długich dysputach, ale na odmowie jednego pozornie niewielkiego gestu sprzecznego z wiarą.
Kiedy Hilarianus naciskał, Perpetua odpowiedziała prosto i stanowczo. Nawet groźby wobec dziecka nie zmieniły jej decyzji. Tego rodzaju postawa nie rodzi się w próżni. Poprzedza ją czas wewnętrznego dojrzewania, modlitwy, przyjmowania sakramentów, stopniowego uczenia się, że Bóg jest ważniejszy nawet od najpiękniejszych darów.
Widzenia Perpetuy – przygotowanie do męczeństwa
W dzienniku Perpetuy znajdują się opisy kilku snów/widzeń, które odegrały ogromną rolę w jej duchowym przygotowaniu do śmierci. Jedno z najbardziej znanych ukazuje drabinę sięgającą nieba, po której Perpetua ma się wspinać. Drabina jest obsiana ostrymi hakami i narzędziami, a u jej podstawy czai się smok, jakby symbol zła i pokusy. Perpetua rozumie, że tylko odważne wejście – bez oglądania się wstecz – pozwoli jej dotrzeć na szczyt, gdzie czeka na nią pasterz i rajski ogród.
Inne widzenie przedstawia jej młodszego, zmarłego wcześniej brata, który cierpiał z powodu choroby. W snach Perpetuy pojawia się najpierw dręczony pragnieniem przy brudnym basenie, a później – po jej modlitwach – już zdrowy i syty, pijący z czystej fontanny. Ta wizja pomaga Perpetuie odczytać własne męczeństwo jako część większej historii zbawienia: jej ofiara nie jest absurdem, lecz tajemniczo wpisuje się w dobro także innych.
Te obrazy nie są „magiczne”. Pokazują raczej, jak Bóg stopniowo przygotowuje serce człowieka do przyjęcia trudnej drogi. W praktyce duchowego życia mogą inspirować do systematycznej refleksji nad własnym sumieniem, do rachunku sumienia, do rozpoznawania, gdzie w codziennych sprawach czai się „smok” kompromisu, a gdzie jest „drabina” wiodąca wyżej, choć wymaga bólu i odwagi.
Felicyta: poród jako próg do chwały
U Felicyty duchowa walka przybrała konkretny kształt walki z lękiem i bólem. Ból porodu w ciasnej, ciemnej celi więziennej jest doświadczeniem skrajnie cielesnym, somatycznym. Jej odpowiedź na drwiny strażników – „Teraz cierpię sama, ale tam inny będzie cierpiał we mnie” – pokazuje niesamowitą świadomość obecności Chrystusa nawet w najtrudniejszych wymiarach ludzkiego doświadczenia.
Jej przykład staje się szczególnym światłem dla kobiet przeżywających macierzyństwo w sytuacjach granicznych: choroby, ubóstwa, przemocy, odrzucenia. Felicyta nie miała kontroli nad warunkami, w jakich rodziła, ale zachowała wolność serca. Wybór wiary w obecność Boga w cierpieniu wyzwolił w niej siłę, której świat nie potrafił zrozumieć.
Po porodzie jej dziecko zostało powierzone innym chrześcijanom. Felicyta nie miała gwarancji, że kiedykolwiek je „zobaczy” po ludzku. Całe zaufanie złożyła w Bogu i we wspólnocie Kościoła. Ten gest – oddanie nowo narodzonego dziecka – pokazuje, że jej macierzyństwo nie zostało zniszczone przez prześladowania, ale przeobrażone: od biologicznego do duchowego, w którym liczy się przede wszystkim wieczny los dziecka.
Arena jako miejsce zwycięstwa: co właściwie się tam wydarzyło
Przebieg męczeństwa: bestie, miecz i modlitwa
Śmierć Perpetuy, Felicyty i ich towarzyszy odbyła się podczas publicznego widowiska w amfiteatrze, prawdopodobnie z okazji urodzin syna cesarza Gety. Dla mieszkańców Kartaginy było to wydarzenie podobne do wielkiego spektaklu: tłum widzów, rozrywka, igrzyska, występy gladiatorów, polowania na dzikie zwierzęta, a wreszcie sceny z udziałem skazanych na śmierć.
Godność pośród upokorzenia
Źródło męczeństwa Perpetuy i Felicyty akcentuje jeden zaskakujący szczegół: sposób, w jaki kobiety wchodziły na arenę. Nie szarpane, nie wciągane siłą, lecz idące o własnych siłach, z podniesioną głową, świadome tego, co je czeka. W relacji czytamy, że zachowywały skromność gestów – poprawiały szaty, dbały o okrycie, by nagość nie stała się kolejnym narzędziem upokorzenia.
Pośród krzyków tłumu i brutalności widowiska ich gesty przypominały procesję liturgiczną bardziej niż pochód skazańców. W tym właśnie objawia się niezwykła siła wewnętrzna: gdy otoczenie chce sprowadzić człowieka do roli „obiektu” spektaklu, one zachowują świadomość, że pozostają osobami, córkami Boga, matkami, uczennicami Chrystusa.
Dla współczesnych kobiet, doświadczających presji wyglądu, oceniania, seksualizacji, ta scena może stać się ważnym punktem odniesienia. Godność nie zaczyna się od idealnego ciała, lecz od decyzji serca: nie pozwolić, by cudze spojrzenie było ostatecznym sędzią mojego życia. Perpetua i Felicyta uczą, jak zachować „wewnętrzną szatę” nawet tam, gdzie wszystko inne zostaje odebrane.
Wzajemne wsparcie: siostrzeństwo na krawędzi śmierci
Autor opisu męczeństwa podkreśla niezwykłą więź między skazanymi. Nie byli samotnymi bohaterami, ale wspólnotą. W przypadku Perpetuy i Felicyty ta więź przyjmuje szczególnie kobiecy rys: obecność, dotyk, wzajemne podtrzymywanie się na duchu. Gdy dzikie zwierzęta ranią je na arenie, one spontanicznie szukają siebie nawzajem, pomagają sobie wstać, dodają odwagi.
To jeden z najmocniejszych obrazów Kościoła jako rodziny: nie ma tu anonimowości. Jest konkretna twarz, imię, historia, łzy, a zarazem świadomość, że nikt nie idzie ku śmierci sam. Współczesne doświadczenie kryzysu, choroby czy prześladowania bardzo często staje się lżejsze nie dzięki wielkim słowom, lecz dzięki temu, że ktoś „po prostu jest”. Perpetua i Felicyta pokazują, że siostrzeństwo i braterstwo chrześcijańskie nie jest ideą, ale praktyką obecności aż do końca.
W praktyce może to oznaczać choćby to, że kobieta zmagająca się z samotnym macierzyństwem nie próbuje „dźwigać wszystkiego” sama, ale szuka realnej wspólnoty: parafii, grupy wsparcia, przyjaciół, którzy pomogą jej przejść przez najtrudniejsze chwile. Męczeństwo tych świętych przypomina, że wiara nie jest prywatnym projektem, ale drogą przeżywaną razem.
Ostatnie chwile: świadome przyjęcie śmierci
Relacja z amfiteatru przekazuje jeszcze jeden poruszający szczegół: gdy po ataku zwierząt skazańcy przeżyli, ostateczny cios miał zadać im żołnierz mieczem. Perpetua, jak opowiada świadek, sama poprowadziła drżącą rękę młodego egzekutora do swojego gardła, jakby chciała pokazać, że nie jest ofiarą ślepego losu, ale że świadomie oddaje życie.
Ten obraz nie gloryfikuje przemocy. Ukazuje natomiast paradoks chrześcijańskiego męczeństwa: śmierć, która w logice świata jest klęską, w logice wiary staje się aktem wolności. Perpetua nie ma wpływu na to, że została skazana, ale ma wpływ na sposób, w jaki przeżyje ostatni moment: nie w panice, lecz w zaufaniu.
W codzienności taki wybór przyjmuje mniej dramatyczne formy. Matka, która towarzyszy ciężko choremu dziecku, nie kontroluje przebiegu choroby, ale wybiera, czy ostatnie miesiące będą przepełnione rozpaczą, czy też – mimo łez – świadomą obecnością, czułością, przebaczeniem. Perpetua i Felicyta uczą, że nawet w sytuacjach, w których „nic się już nie da zrobić”, pozostaje przestrzeń na akt wolności serca.
Macierzyństwo w perspektywie wieczności
Między tęsknotą a nadzieją: rozdzielenie, które nie jest końcem
Największym dramatem obu świętych jest rozstanie z dziećmi. Perpetua pozostawia niemowlę, Felicyta – noworodka. Z zewnątrz można by uznać ich decyzję za „porzucenie” macierzyństwa, ale źródło pokazuje coś przeciwnego: ich miłość do dzieci zostaje przeniesiona na inny poziom. Zamiast trzymać je kurczowo przy sobie, powierzają je Bogu i wspólnocie, wierząc, że więź miłości nie kończy się na śmierci.
Chrześcijańska perspektywa wieczności nie bagatelizuje bólu rozłąki. Nie ma tu taniego pocieszenia. Jest raczej świadomość, że życie dziecka nie ogranicza się do kilkudziesięciu lat na ziemi. Matka, która wierzy, że jej dziecko jest powołane do wieczności, patrzy szerzej: modli się nie tylko o zdrowie, sukces i bezpieczeństwo, ale przede wszystkim o zbawienie.
Przekładając to na konkrety: kobieta stojąca przed decyzją, czy przyjąć trudne dziecko (np. chore, poczęte w trudnych okolicznościach), często doświadcza wewnętrznego rozdarcia. Historia Perpetuy i Felicyty nie podaje prostych rozwiązań, ale przypomina, że każde życie ma wartość, której nie da się zmierzyć kryteriami „opłacalności” czy „komfortu”. Ich macierzyństwo, choć brutalnie przerwane, staje się świadectwem, że dziecko jest darem, nawet jeśli okoliczności są skrajnie niesprzyjające.
Kościół jako rodzina dla dzieci męczenników
Opis męczeństwa jasno wspomina, że dzieci obu matek zostały przyjęte przez wspólnotę chrześcijańską. To nie jest detal poboczny. W czasach pierwszych wieków Kościoła przyjęcie czyjegoś dziecka oznaczało gotowość wzięcia odpowiedzialności za jego życie materialne, wychowanie i wiarę. Zastępowało brak systemu opieki społecznej, a zarazem stawało się konkretnym sprawdzianem miłości braterskiej.
Konsekwencje tego wyboru są bardzo współczesne. Jeśli dziś Kościół mówi o „obronie życia” i „otwartości na dzieci”, musi jednocześnie zadawać sobie pytanie: czy jesteśmy gotowi przyjąć dzieci tych, którzy z różnych powodów nie mogą lub nie potrafią się nimi zająć? Czy parafia, wspólnota, ruch potrafią stać się realnym wsparciem dla sierot, dzieci z rozbitych rodzin, dzieci uchodźców?
Inspiracją mogą być choćby rodziny, które decydują się na pieczę zastępczą lub adopcję, czerpiąc siłę z wiary. Nie robią tego „z litości”, ale z przekonania, że dziecko jest bratem lub siostrą w Chrystusie. Tak właśnie patrzyli na dzieci Perpetuy i Felicyty pierwsi chrześcijanie: nie jak na „problem do rozwiązania”, lecz jak na powierzony im skarb.
Macierzyństwo duchowe: kobiety, które rodzą wiarę innych
Choć ich własne dzieci pozostały na ziemi, Perpetua i Felicyta stały się „matkami” całych pokoleń wierzących. Już w starożytności wierzono, że krew męczenników „rodzi” nowych chrześcijan. W ich przypadku ten obraz nabiera dosłownego znaczenia: fizyczne macierzyństwo przechodzi w macierzyństwo duchowe.
Macierzyństwo duchowe nie jest zarezerwowane dla zakonnic czy „profesjonalnych” osób konsekrowanych. Każda kobieta, która towarzyszy innym w drodze do Boga – dzieciom, przyjaciółkom, młodszym koleżankom – na swój sposób staje się matką ich wiary. Nie chodzi o moralizowanie, ale o bycie obok, o dzielenie się doświadczeniem modlitwy, sakramentów, rozeznawania.
Drobny przykład: młoda mama, która w swoim zmęczeniu codziennością znajduje czas, by w niedzielę zabrać dzieci na Eucharystię, tłumacząc im na prosty sposób, czym jest Msza – już uczestniczy w takim macierzyństwie. Uczy je, że Bóg jest realną osobą, z którą można żyć na co dzień, a nie tylko ideą. Perpetua i Felicyta pokazują, że to macierzyństwo ma wartość wieczną, nawet jeśli nikt na ziemi go nie oklaskuje.

Aktualność ich świadectwa w dzisiejszym świecie
Wierność sumieniu wobec „łagodnych” prześladowań
We współczesnej Europie nikt nie rzuca chrześcijan na arenę z dzikimi zwierzętami. Formy nacisku jednak zmieniły się, a nie zniknęły. Coraz częściej są „miękkie”: ironia, wykluczenie z towarzystwa, blokowanie awansu, przypinanie łatki „fanatyka” czy „fundamentalisty”. Próby złamania sumienia przychodzą w postaci kompromisów przedstawianych jako drobiazgi: podpisz, przemilcz, przytaknij, nie komplikuj, „nie bądź taka zasadnicza”.
Perpetua i Felicyta uczą, że właśnie w tych „drobnych” chwilach rozstrzyga się coś zasadniczego. Ich odmowa złożenia ofiary bogom była z perspektywy rzymskich urzędników banalnym gestem, a jednak w oczach wiary dotykała samego centrum: „Kto jest moim Bogiem?”. Dziś pytanie przybiera inne formy: „Kto ostatecznie decyduje o moich wyborach? pieniądz? opinia innych? lęk przed samotnością? czy Bóg?”.
Rodzice chrześcijańscy doświadczają tego choćby wtedy, gdy presja środowiska skłania do akceptacji zachowań, które są sprzeczne z ich wiarą, „żeby dziecko nie było odrzucone”. Historia tych świętych nie zachęca do agresji czy osądzania innych, ale do uczciwej odpowiedzi wobec własnego sumienia – także wtedy, gdy oznacza to bycie w mniejszości.
Odwaga kobiet w Kościele
Postacie Perpetuy i Felicyty łamią stereotyp kobiet biernych, milczących, sprowadzonych do roli „dodatku” do mężów czy ojców. Ich głos rozbrzmiewa w źródłach starożytnych z zadziwiającą mocą. Perpetua pisze swój dziennik osobiście; jej słowa nie są przefiltrowane przez męskiego redaktora. To jedna z pierwszych znanych nam autorek chrześcijańskich.
Ich przykład pokazuje, że kobieta w Kościele nie jest jedynie „adresatką” nauczania, ale jego współtwórczynią: przez świadectwo życia, modlitwę, odwagę, nieraz przez ofiarę z własnego bezpieczeństwa. W historii zbawienia obok apostołów, biskupów, teologów stoją matki, wdowy, dziewice, męczennice, których imiona może nie trafiły do podręczników, ale są wpisane w pamięć Kościoła.
Dla współczesnych chrześcijan oznacza to pytanie: czy potrafimy słuchać głosu kobiet? Czy dajemy im przestrzeń, by dzieliły się swoim doświadczeniem wiary, sumienia, macierzyństwa? Odwaga Perpetuy i Felicyty nie była „dodatkiem” do misji Kościoła – była jej sercem.
Świadectwo dla tych, którzy boją się o przyszłość dzieci
Wielu rodziców, patrząc na świat pełen przemocy, chaosu i niepewności, pyta: „Czy w ogóle warto mieć dzieci? Czy jestem w stanie je ochronić?”. Perpetua i Felicyta nie miały możliwości ochronić swoich dzieci przed dramatem utraty matki. A jednak nie zrezygnowały z macierzyństwa ani nie potraktowały go jako błędu.
Ich historia prowadzi do innego pytania: nie „czy zdołam zapewnić dziecku idealne warunki”, lecz „komu je powierzam?”. One same nie znały przyszłości swoich synów, ale wierzyły, że Bóg jest wierniejszy niż najczulsza matka. To nie anulowało bólu, ale dało im odwagę, by nie podejmować decyzji pod dyktando lęku.
W praktyce może to oznaczać choćby decyzję małżonków, którzy mimo kryzysu ekonomicznego i niepewności politycznej decydują się przyjąć kolejne dziecko, ufając, że razem z nim przyjdzie również łaska i potrzebne środki. Nie jest to beztroska lekkomyślność, ale wiara, że Bóg jest realnie obecny także w budżecie domowym, zdrowiu i pracy.
Pamięć o męczennicach a duchowość dzisiejszych rodzin
Liturgia, która przypomina o odwadze matek
Kościół wspomina świętą Perpetuę i świętą Felicytę 7 marca. Ich imiona pojawiają się także w pierwszej Modlitwie Eucharystycznej (Kanonie rzymskim) obok innych starożytnych męczennic. To nie jest tylko hołd wobec przeszłości. To zaproszenie, by współczesne rodziny widziały siebie w ciągłości z tym samym ludem Bożym.
Gdy podczas Mszy świętej padają imiona „Perpetua, Felicyta…”, w rzeczywistości Kościoła dzieje się coś bardzo konkretnego: ich modlitwa łączy się z modlitwą dzisiejszych matek, ojców, dzieci. One już widzą Boga twarzą w twarz, ale pozostają w komunii ze wspólnotą pielgrzymującą. Proszenie ich o wstawiennictwo nie jest zatem ucieczką w pobożną legendę, lecz wejściem w żywą relację z tymi, którzy przeszli przez podobne lęki.
Dom jako mała „arena” wierności
Nie każdy chrześcijanin zostanie wezwany do męczeństwa krwi, ale każdy przechodzi przez swoją „arenę” codzienności. Dla rodziców jest nią często dom: miejsce zmęczenia, konfliktów, finansowych napięć, chorób, spontanicznych wybuchów gniewu. W tej przestrzeni rozstrzyga się w praktyce, czy Ewangelia jest tylko teorią, czy realną siłą.
Zaufanie silniejsze niż kontrola
Jednym z najbardziej bolesnych doświadczeń rodziców jest świadomość, że nie są w stanie kontrolować przyszłości swoich dzieci. Choroba, kryzys wiary, toksyczne relacje, zranienia – tego nie da się całkowicie wyeliminować. Perpetua i Felicyta przeżyły to w skrajnej formie: zostały zmuszone oddać dzieci, choć wszystko w nich krzyczało, by je zatrzymać przy sobie.
Ich postawa nie ma w sobie rezygnacji, ale zawierzenie. Zamiast kurczowo trzymać się iluzji pełnej kontroli, pozwalają, by ich macierzyństwo zostało „rozszerzone” przez Boga: poza granice własnych ramion, poza ziemskie bezpieczeństwo, poza przewidywalne scenariusze. To trudna lekcja dla rodziców, którzy z miłości popadają w nadopiekuńczość, lęk, próbę sterowania każdym wyborem dziecka.
Zaufanie nie oznacza bierności. Perpetua i Felicyta zrobiły wszystko, co mogły: karmiły, tuliły, modliły się, oddychały losem swoich synów. W momencie, gdy nie mogły już nic więcej, nie zamieniły miłości w rozpacz, ale w modlitwę. Współczesna matka, która zamiast obsesyjnie sprawdzać telefon nastoletniego dziecka, siada wieczorem do krótkiej modlitwy za nie – wchodzi w tę samą logikę. Rezygnuje z przemocy kontroli na rzecz ufnego powierzenia.
Miłość, która nie szantażuje
Szczególnie uderzający w zapiskach o Perpetuzie jest motyw ojca, który błaga ją, by wyrzekła się wiary „dla dobra dziecka”. To doświadczenie wielu wierzących do dziś: presja ze strony bliskich, którzy mieszają miłość z emocjonalnym szantażem. „Jeśli naprawdę nas kochasz, zrobisz to…”.
Perpetua, nie odcinając się od ojca, nie zgadza się na taki szantaż. Jej miłość do syna nie zostaje przeciwstawiona miłości do Boga. Pokazuje, że autentyczna miłość nigdy nie buduje szczęścia jednych na zdradzie najgłębszych przekonań drugich. W relacjach rodzinnych bywa to bardzo konkretne: nacisk, by zatajać wiarę przed dziećmi „żeby nie narazić ich na kłopot w szkole”, prośby, by „dla świętego spokoju” zgodzić się na praktyki sprzeczne z sumieniem.
Postawa Perpetuy nie polega na agresywnym udowadnianiu racji, lecz na spokojnej konsekwencji. Dla wielu rodziców może to oznaczać wyjaśnienie bliskim: „kocham was, ale tej granicy nie przekroczę”. Taka postawa niesie ryzyko odrzucenia, jednak chroni miłość przed przerodzeniem się w manipulację.
Wspólnota silniejsza niż samotność w wychowaniu
Z opisu męczeństwa jasno wynika, że Perpetua i Felicyta nie były same: towarzyszyła im wspólnota katechumenów, diakonów, wiernych, którzy modlili się, poszcząc i odwiedzając je w więzieniu. Wspierali nie tylko je, ale i ich dzieci. W świetle tego obrazu przestaje dziwić, że pierwsze wieki chrześcijaństwa wydały tylu świętych: wiara dojrzewała w atmosferze realnej wspólnoty, a nie jedynie prywatnej pobożności.
Dzisiejsi rodzice nierzadko przeżywają swoją misję w izolacji: daleko od rodziny, bez stałego sąsiedztwa, w świecie, który promuje samowystarczalność. Tymczasem doświadczenie Kościoła pierwotnego podpowiada prostą drogę: szukać ludzi, z którymi można dzielić ciężar wychowania. Krąg biblijny, wspólnota małżeńska, zaprzyjaźnione rodziny, które modlą się razem choć raz w miesiącu – to konkretne formy takiej „sieci wsparcia”.
W praktyce może to wyglądać skromnie: małżeństwo, które raz w tygodniu zaprasza inną rodzinę na wspólną kolację i krótką modlitwę; rodzice, którzy umawiają się na wymianę opieki nad dziećmi, by drugie małżeństwo mogło pójść na adorację czy dialog małżeński. Tak rodzi się doświadczenie Kościoła jako większej rodziny, zdolnej przejąć odpowiedzialność także wtedy, gdy zabraknie biologicznych rodziców.

Męstwo serca w zwykłych decyzjach
Codzienne „tak” i „nie” jako droga świętości
Męczeństwo Perpetuy i Felicyty dokonało się w jednym, dramatycznym momencie, ale było owocem wcześniejszych, mniej spektakularnych wyborów. Zanim powiedziały „tak” Chrystusowi wobec trybunału, wiele razy zgadzały się na Jego wolę w ukryciu: w modlitwie, uczciwości, trosce o ubogich. Podobnie męstwo dzisiejszych rodziców kształtuje się nie tyle w chwilach wielkich deklaracji, co w powtarzalnych decyzjach, których nikt poza Bogiem nie zauważa.
Czasem jest to rezygnacja z dodatkowego zlecenia, by być wieczorem z dzieckiem, które przeżywa trudny okres. Innym razem – odmowa udziału w nieuczciwym projekcie w pracy, choć grozi to utratą premii, od której zależą dodatkowe zajęcia dziecka. Takie wybory nie trafiają na pierwsze strony gazet, ale budują w dzieciach obraz wiarygodnego Boga, dla którego warto ponieść koszt.
Przebaczenie jako „białe męczeństwo”
Tradycja chrześcijańska mówi o „białym męczeństwie” – oddaniu się Bogu bez przelania krwi. Jedną z jego form jest przebaczenie w rodzinie. Nie każdy doświadczy prześladowania z zewnątrz, ale każdy spotka się z ranami zadanymi przez najbliższych: zdradą zaufania, brakiem lojalności, słowami, które zostają w pamięci na lata.
W świetle świadectwa Perpetuy i Felicyty przebaczenie przestaje być jedynie aktem „bycia miłym”, a staje się udziałem w męstwie krzyża. Gdy żona decyduje się nie karmić w sobie urazy po upokarzającej kłótni; gdy ojciec przeprasza nastoletnie dziecko za nadmierną surowość; gdy dorosłe dzieci przebaczają rodzicom ich błędy wychowawcze – tam dokonuje się ciche zwycięstwo, którego nikt nie oklaskuje, ale które w oczach Boga ma wagę wieczności.
Wychowywać do wolności, nie do lęku
Perpetua i Felicyta, oddając swoje dzieci pod opiekę wspólnoty, nie próbowały „uwięzić” ich w własnych lękach. Wierzyły, że Bóg poprowadzi ich dalej, być może drogą, której same nie zrozumieją. Dla współczesnych rodziców to poważne wyzwanie: jak przekazywać wiarę tak, by nie stała się narzędziem kontroli, lecz przestrzenią wolności?
Konkretną odpowiedzią może być towarzyszenie zamiast narzucania: rozmowa z nastolatkiem, który zadaje trudne pytania o sens wiary, bez natychmiastowego uciszania go cytatami; wspólne szukanie odpowiedzi w Piśmie Świętym i nauczaniu Kościoła, zamiast odsyłania do „bo tak trzeba”. Rodzic, który potrafi powiedzieć „nie wiem, poszukajmy razem”, oddaje Bogu rolę ostatecznego Nauczyciela, zachowując szacunek dla dojrzewającej wolności dziecka.
Święte matki jako towarzyszki kryzysu
Gdy wiara pęka pod ciężarem cierpienia
Nie każdy, kto przeżywa stratę, chorobę dziecka czy rozpad małżeństwa, odnajduje w sobie od razu wiarę Perpetuy i Felicyty. Dla wielu osób cierpienie staje się raczej początkiem kryzysu wiary: pojawia się bunt, gniew na Boga, poczucie niesprawiedliwości. Te święte nie osądzają takich reakcji. Ich własny ból był tak realny, że nie można im zarzucić taniego idealizmu.
Wyjątkowość ich świadectwa polega na tym, że nie uciekają od pytań, ale niosą je w modlitwie. Dziennik Perpetuy jest pełen symbolicznych snów, w których zmaga się z lękiem, pragnieniem ochrony dziecka, obawą przed męczeństwem. Nie cenzuruje tych doświadczeń; raczej pozwala, by Bóg stopniowo oczyszczał jej serce. Dla dzisiejszych rodziców oznacza to prawo do tego, by w modlitwie wypowiadać również własny gniew i rozczarowanie – bez udawania przed Bogiem „idealnych wierzących”.
Mówić dzieciom prawdę z nadzieją
Świadomość nadchodzącej śmierci stawiała Perpetuę i Felicytę wobec pytania: ile powiedzieć o tym dzieciom? Choć starożytne opisy nie przekazują nam ich rozmów z synami, możemy domyślać się napięcia między chęcią ochrony dziecka a pragnieniem prawdy. To napięcie nie zniknęło. Rodzice w obliczu ciężkiej choroby, rozwodu, zmiany sytuacji materialnej często stają przed dylematem: „ile powiedzieć dzieciom, żeby ich nie zranić, ale też nie oszukać?”.
Świadectwo tych świętych prowadzi ku postawie, w której prawda łączy się z nadzieją. Zamiast uciekać w fałszywy optymizm („wszystko będzie dobrze”), można mówić: „nie wiem, jak będzie, ale Bóg nas nie zostawi”. Dziecko, które widzi rodzica modlącego się w trudnej sytuacji, uczy się, że wiara nie polega na zaprzeczaniu problemom, lecz na szukaniu sensu i oparcia głębiej niż w zmiennych okolicznościach.
Modlitwa matek, które „nie wyrabiają”
Wielu matkom bliższe od heroicznych żywotów świętych jest doświadczenie zwykłej bezsilności: bezsenne noce przy chorym dziecku, niekończące się obowiązki, napięcia w małżeństwie, zmęczenie psychiczne. W takim stanie opowieść o męczeństwie może wydawać się nieosiągalnym ideałem. Tymczasem jedna z najsilniejszych modlitw, która wyrasta z historii Perpetuy i Felicyty, brzmi bardzo prosto: „Panie, nie mam siły, ale Ty wiesz, że chcę być wierna”.
Taka modlitwa nie odwołuje się do własnej doskonałości, lecz do wierności Boga. Zamiast mówić: „muszę dać radę”, pozwala Bogu usłyszeć prawdę o własnej słabości. Męstwo tych świętych nie było supermocą, ale owocem łaski przyjętej w konkretnym momencie historii. Dziś ta sama łaska jest dostępna matkom i ojcom, którzy w ciszy kuchni, tramwaju czy szpitalnego korytarza szepczą krótkie: „Jezu, prowadź”.
Perpetua i Felicyta w duchowej tradycji Kościoła
Ikony, relikwie, imiona – pamięć, która formuje
Obecność Perpetuy i Felicyty w liturgii to jedno, ale ich pamięć żyje także w ikonografii, relikwiach, nadawaniu imion. W wielu kościołach zachodu i wschodu można znaleźć ich wizerunki: dwie młode kobiety, często z dziećmi lub z palmą męczeństwa. Te obrazy nie są tylko pamiątką, lecz zaproszeniem do naśladowania. W domu rodzinnym prosty obrazek z ich podobizną, postawiony obok zdjęć dzieci, może stać się codziennym przypomnieniem, że wychowanie jest drogą świętości.
Nadawanie imion Perpetua i Felicyta córkom – choć rzadko spotykane – niesie w sobie wyraźny znak zaufania: rodzice proszą, by te święte towarzyszyły ich dziecku, szczególnie w chwilach, gdy wiara będzie kosztować. W szerszym sensie każda rodzina, która świadomie wybiera imię świętej lub świętego dla dziecka, wpisuje je w historię Kościoła, dając mu „starsze rodzeństwo” w wierze.
Modlitwa za rodziców i dzieci przez wstawiennictwo męczennic
Tradycja Kościoła zachęca, by w konkretnych trudnościach prosić o pomoc tych świętych, którzy przeszli przez podobne doświadczenia. Perpetua i Felicyta są szczególnymi orędowniczkami:
- matek oczekujących narodzin dziecka, zwłaszcza w sytuacjach zagrożenia życia lub zdrowia,
- rodziców, którzy boją się o przyszłość swoich dzieci – duchową, emocjonalną, materialną,
- kobiet, które doświadczyły odrzucenia z powodu ciąży lub wierności sumieniu,
- rodzin, w których brakuje jednego z rodziców.
Krótka modlitwa może brzmieć bardzo zwyczajnie: „Święta Perpetuo, święta Felicyto, które kochałyście swoje dzieci i nie wyrzekłyście się wiary, módlcie się za naszą rodzinę, abyśmy w każdej sytuacji szukali Boga bardziej niż lęku”. Takie słowa, wypowiadane może nieporadnie, włączają codzienny trud rodziców w wielki nurt modlitwy Kościoła.
Duchowa przyjaźń, która przekracza wieki
Choć Perpetua i Felicyta żyły w III wieku, ich doświadczenia są zaskakująco bliskie rodzicom XXI wieku: konflikt z rodziną, lęk o dzieci, presja społeczna, niepewność jutra. Spotkanie z nimi w modlitwie, lekturze ich męczeństwa czy uczestnictwie w liturgii 7 marca może stać się nie tylko wspomnieniem bohaterskich postaci, ale początkiem duchowej relacji. W takiej perspektywie nie chodzi o kopiowanie ich drogi, lecz o przyjęcie tej samej logiki: zaufania Bogu ponad wszystko i miłości do dziecka, która nie zamienia się w lęk.
Najczęściej zadawane pytania (FAQ)
Kim były święta Perpetua i Felicyta?
Święta Perpetua i święta Felicyta to jedne z najbardziej znanych męczennic pierwszych wieków chrześcijaństwa. Żyły na początku III wieku w Kartaginie (dzisiejsza Tunezja), w czasach, gdy chrześcijanie byli okresowo prześladowani przez władze rzymskie.
Perpetua była młodą, dobrze urodzoną kobietą z zamożnej rodziny, świeżo upieczoną matką karmiącą piersią swojego synka. Felicyta była jej towarzyszką wiary – młodą niewolnicą, także matką, która w chwili aresztowania była w zaawansowanej ciąży. Obie zostały skazane na śmierć za to, że otwarcie wyznały: „Jestem chrześcijanką”.
Za co zostały skazane na śmierć święta Perpetua i Felicyta?
Perpetua i Felicyta zostały skazane na śmierć za to, że przyjęły chrzest i wytrwały w wyznaniu wiary w Chrystusa. Odmówiły złożenia ofiar rzymskim bóstwom oraz uznania boskości cesarza, co w oczach władzy rzymskiej było oznaką nielojalności wobec państwa.
Nie chodziło więc tylko o „spór religijny”, ale o problem polityczny: chrześcijanin, który nie składa ofiar „geniuszowi cesarza”, był traktowany jako zagrożenie dla porządku publicznego. W takiej atmosferze proste wyznanie „jestem chrześcijanką” było aktem wielkiej odwagi i mogło oznaczać wyrok śmierci.
Jaki jest główny przekaz historii świętych Perpetuy i Felicyty dla współczesnych matek?
Historia Perpetuy i Felicyty pokazuje, że macierzyństwo i wierność Bogu nie stoją w sprzeczności, choć mogą prowadzić do bardzo trudnych wyborów. Obie były młodymi matkami, których serca były związane z dziećmi, a mimo to nie zgodziły się zaprzeć wiary dla „świętego spokoju” czy zachowania dotychczasowego życia rodzinnego.
Perpetua przygotowywała swojego syna na życie bez niej, powierzając go Bogu i wspólnocie Kościoła. Felicyta przyjęła perspektywę, że nie wychowa swojego dziecka, ale zaufała, że jego życie jest w rękach Boga. Ich przykład uczy, że autentyczna miłość do dziecka nie polega na za wszelką cenę unikaniu cierpienia, ale na zachowaniu prawdy i wierności sumieniu, nawet gdy koszt jest bardzo wysoki.
Co wiemy o śmierci Perpetuy i Felicyty na arenie?
Perpetua i Felicyta zostały stracone około roku 203 w Kartaginie na arenie, podczas publicznego „spektaklu” ku uciesze tłumu. Z Passio Perpetuae et Felicitatis wynika, że zostały wystawione na atak dzikich zwierząt jako część widowiska, a następnie dobite przez żołnierzy.
Chrześcijańska tradycja podkreśla nie tyle szczegółową „scenę egzekucji”, ile ich wewnętrzną postawę: spokój, modlitwę i świadomość, że uczestniczą w cierpieniach Chrystusa. Ich śmierć była rozumiana jako świadectwo (martyrium) – potwierdzenie prawdy Ewangelii życiem aż do końca.
Jakie znaczenie ma „Męczeństwo Perpetuy i Felicyty” (Passio) jako źródło historyczne?
„Męczeństwo Perpetuy i Felicyty” (Passio Perpetuae et Felicitatis) to wyjątkowy tekst, ponieważ zawiera fragmenty uważane za osobisty dziennik samej Perpetuy, pisany w więzieniu. Pozostałe części prawdopodobnie spisał naoczny świadek, być może diakon lub kapłan.
Dzięki temu źródłu znamy:
- wewnętrzne zmagania Perpetuy (m.in. dialogi z ojcem, troskę o dziecko, sny i wizje),
- duchowe przeżycia Felicyty związane z ciążą, porodem i przygotowaniem do męczeństwa,
- klimat prześladowań w Afryce Północnej za cesarza Septymiusza Sewera.
Tekst ten był czytany publicznie w liturgii Kościoła, szczególnie w Afryce, co podkreśla jego wagę w tradycji chrześcijańskiej.
Dlaczego w historii Felicyty ważny jest wątek ciąży i porodu?
Felicyta była w zaawansowanej ciąży już w momencie aresztowania, a prawo rzymskie zabraniało wykonywania wyroku śmierci na kobiecie brzemiennej. Oznaczało to, że jej męczeństwo mogło zostać odłożone w czasie, co groziło „rozłączeniem” jej od reszty skazanych towarzyszy.
Modliła się, by poród nastąpił wcześniej, tak by mogła ponieść śmierć razem z innymi chrześcijanami. Gdy strażnicy szydzili z jej bólu porodowego, odpowiadała, że teraz cierpi ona sama, ale na arenie „Ktoś inny będzie cierpiał w niej” – czyli Chrystus. Ten wątek podkreśla, jak głęboko rozumiała jedność z cierpiącym Zbawicielem i jak świadomie przeżywała zarówno macierzyństwo, jak i męczeństwo.
Kiedy Kościół wspomina święte Perpetuę i Felicytę?
W Kościele katolickim liturgiczne wspomnienie świętych Perpetuy i Felicyty obchodzone jest 7 marca. Ich imiona znajdują się w najstarszych modlitwach eucharystycznych, co świadczy o tym, że od początku cieszyły się ogromną czcią wśród chrześcijan.
Dla wierzących ich wspomnienie jest nie tylko okazją do przypomnienia heroicznej śmierci, ale także do refleksji nad wiarą przeżywaną w codzienności: w rodzinie, w relacjach, w wyborach sumienia, które – choć zwykle mniej dramatyczne – również wymagają odwagi i zaufania Bogu.
Esencja tematu
- Perpetua i Felicyta były młodymi matkami z Kartaginy na początku III wieku – jedna pochodziła z zamożnej rodziny, druga była niewolnicą – a mimo skrajnie różnego statusu społecznego zjednoczyła je wspólna wiara i męczeństwo.
- Zostały skazane w kontekście lokalnych prześladowań za cesarza Septymiusza Sewera, gdzie odmowa złożenia ofiary rzymskim bóstwom i uznania boskości cesarza była traktowana jako akt politycznej nielojalności.
- Ich historia jest wyjątkowa dzięki źródłu „Męczeństwo Perpetuy i Felicyty”, zawierającemu prawdopodobny osobisty dziennik Perpetuy z więzienia oraz relację świadka, co nadaje przekazowi niezwykłą bezpośredniość i autentyczność.
- Perpetua, jako karmiąca matka, przeżywała dramat rozdartego serca między troską o niemowlę a wiernością Chrystusowi, jednak nie zgodziła się wyrzec wiary, powierzając przyszłość syna Bogu i wspólnocie Kościoła.
- Felicyta, będąc w zaawansowanej ciąży, musiała czekać na wykonanie wyroku do porodu; modliła się o wcześniejsze rozwiązanie nie po to, by ocalić życie, lecz aby móc podzielić męczeństwo z towarzyszami i pozostać wierną aż do końca.
- Macierzyństwo obu kobiet nie stało się przeszkodą w wierze, lecz przestrzenią jej radykalnego przeżycia – wyborem wierności Chrystusowi kosztem osobistego szczęścia i możliwości wychowania własnych dzieci.






